niedziela, 29 czerwca 2014

Pani, kup Pani krem!



…zdają się krzyczeć do nas z gazet i telewizji te wszystkie modelki, aktorki i panie w białych kitlach zachwalając nam kolejne „najlepsze” i „najskuteczniejsze” specyfiki. O ile większość z nas jest świadoma tego, że wygląd skóry takiej pani, nie ma nic wspólnego z reklamowanym kremem, szczególnie w dobie photoshopa, o tyle chętnie czytamy i bierzemy pod uwagę recenzje kosmetyków pisane przez redaktorki działów urody w pismach kobiecych, uważając opis kosmetyku z dopiskiem „redakcja poleca!” za bardziej wiarygodny.

www.dailymail.co.uk 

Jednak czy kiedykolwiek spotkałyście w takiej gazetce niepochlebną recenzję kosmetyku, albo tytuły w stylu „10 najgorszych kremów!”, „Nie daj się nabrać!”, czy „Redakcja nie poleca!”? Magazyny mody i pisma kobiece utrzymują się w dużej mierze z reklam kosmetyków, dlatego nie znajdziesz tam obiektywnych informacji, nie jest bowiem w ich interesie utrata bogatego sponsora. Żadne z tych źródeł nie ma najmniejszego powodu, by powiedzieć Ci całą prawdę o działaniu swoich kosmetyków. 



Zapewnienia o skuteczności działania są zawsze entuzjastyczne, optymistyczne i wiele obiecujące. By je uwiarygodnić, podsuwa się często wyniki pseudonaukowych badań z niezależnych laboratoriów, które z kolei zarabiają na tym, że dostarczają dowodów na wszystko, co zażyczą sobie producenci kosmetyków. A ci np. chcą dowieść, że krem zwiększa wilgotność w naskórku o 70%. Żaden problem, badanie to wykaże, ba, wykaże nawet wzrost o 200%! Zastanawiasz się, jak to możliwe?

To stary numer stosowany też z resztą często przez dermokonsultantki w aptekach, czy drogeriach. Wystarczy najpierw przetrzeć skórę alkoholem pod pretekstem zmycia warstwy makijażu i uwiarygodnienia badania, aby błyskawicznie przesuszyć skórę. Wtedy wystarczy już tylko zwykły krem, aby nawilżenie wzrosło o parędziesiąt procent. Wyniki takich badań nie mogą być zatem wiarygodnym źródłem informacji. Zastanawiałaś się może kiedyś, dlaczego nigdy nie słychać o żadnym naborze do laboratoryjnego testowania kosmetyków, które dopiero mają się ukazać? Skąd oni biorą te armie kobiet, które rzekomo testują te wszystkie specyfiki? 

Idąc dalej tym samym tropem nasuwa się szereg innych pytań:
- Dlaczego szczegóły dt. badań nie są nigdzie publikowane? Wiele z nas chętnie by je poczytała.
- W jakich warunkach zostały przeprowadzone badania, na jakiej grupie kobiet i jak długo trwały testy, żeby ich wyniki można było uznać za przynoszące reprezentatywne dane statystyczne?
- W jakim wieku były testerki, jaki miały rodzaj cery, jak wyglądała ich dotychczasowa pielęgnacja? Jeżeli pielęgnacja nie była dostosowana do wieku, stanu cery i potrzeb skóry, wtedy zastosowanie właściwie dobranego kosmetyku może przynieść zaskakujące efekty!
- Działanie ilu produktów i o jakim składzie porównywały testerki? Testując tylko jeden krem uzyskamy inny wynik, niż wtedy, gdy porównamy go z kremem konkurencyjnym, a jeszcze inny, jeżeli konkurentów będzie 10. To samo tyczy się składu. Nasz supernawilżający krem okaże się prawdziwym hitem, jeżeli jego działanie nawilżające porównamy np. z kremami matującymi..
- Czy były kobiety, u których nie zauważono deklarowanej poprawy stanu cery lub zauważono wręcz jej pogorszenie? Czytamy, że 77% badanych kobiet zauważyło poprawę stanu cery, super, co zatem z pozostałymi 23%? Jak zareagowała ich cera?
- Skąd mamy mieć pewność, że przedstawiony wynik, nie jest najlepszym uzyskanym w tym badaniu?
- Jakie są długotrwałe efekty stosowania badanego kosmetyku?

Nie znając odpowiedzi na te pytania, wyniki przywoływanych badań są bezwartościowe. Pamiętajcie o tym następnym razem, kiedy zobaczycie w reklamie imponujące dane, wykresy i obrazki z powiększonym fragmentem skóry..

DIY - Brązer kakaowo-cynamonowy



Z cyklu DIY "do it yourself" znalazłam przepis na bronzer własnej roboty

Podstawowy przepis zakłada:

skrobię kukurydzianą, cynamon, kakao, gałkę muszkatołową - zmieszane w dowolnych proporcjach do uzyskania pożądanego odcienia


kakao + cynamon
BRONZER CYNAMONOWO-KAKAOWY - Wymieszałam wszystkie składniki, ale mąka kukurydziana wydała mi się zbędnym wypełniaczem, nie wnosiła nic do koloru, a gałka nie była tak miałka jak kakao, jej drobinki były większe i zostawały w pędzlu, także postanowiłam zmodyfikować przepis...


Zrobiłam drugą wersję, gdzie zmieszałam po pół łyżeczki gorzkiego kakao i cynamonu. I to jest to! Zapach bardzo przyjemny, cynamonowy, przesypcie sobie do pudełeczka po pudrze sypkim i wypróbujcie. Polecam, warto!!



Jeżeli cera Wam się przetłuszcza, możecie dodać:
           - odrobinę pudru transparentnego
           - pokruszonego matującego pudru w kamieniu
           - pudru dla dzieci (np. babydream z Rossmanna)


 

Efekt pozytywnie mnie zaskoczył, uzyskałam efekt naturalnej opalenizny. Kakao i cynamon mają taką samą pudrową konsystencję, świetnie się rozprowadzają na skórze. 


Tu na fotce dla porównania na lewej stronie nie mam nic, a prawą wymodelowałam przyciemniając czoło na linii włosów, skroń i kość policzkową. Tym samym bronzerem możecie musnąć skrzydełka i boki nosa, to go optycznie wysmukli.


 

sobota, 21 czerwca 2014

Recenzja zalotki termicznej od Sally Hansen

Sposób działania

Zalotki termiczna nie przypomina z wyglądu tradycyjnych, znanych nam zalotek, raczej lokówkę do rzęs i pod taką nazwą znajdziecie ją też w sklepach internetowych. Jak zapewnia producent, jest całkowicie bezpieczna i kontroluje temperaturę, z resztą nie spodziewałabym się poparzenia urządzeniem zasilanym baterią AAA (mały paluszek). Według zapewnień ma gwarantować długotrwały efekt podkręcenia rzęs, tak że można nawet nie używać maskary.

Końcówka "szczoteczki" jest różowa, natomiast po uzyskaniu odpowiedniej temperatury, jej kolor zmienia się na biały, trwa to ok. 15 sekund. Zalotki używamy w analogiczny sposób, co tuszu do rzęs, od podstawy do końcówek rzęs.



Cena

Zalotkę kupiłam na all.. za 12zł, chociaż widziałam też modele innych firm za 50 i więcej. Nie wydaje mi się jednak, żeby cena była tu wyznacznikiem jakości, czy mocy urządzenia,  bo wszystkie one są na baterie, a tu mocy nie podkręcimy.

Moja ocena

Zalotka rzeczywiście szybko jest gotowa do użytku, pierwszy raz czekałam kilkanaście minut w oczekiwaniu, że może zrobi się cieplejsza,  bo spodziewałam się wyższej temperatury. Jednak już po kilku sekundach końcówka zmienia się na białą i możemy zaczynać. Ciepło jest bardzo przyjemne, nie ma możliwości poparzenia skóry, czy spalenia włosków, nawet jeśli długo przytrzymujemy w jednym miejscu. Moje uczucia, co do tego gadżetu są jednak mieszane..
Po pierwsze przeczesując niepomalowane włoski, tak jak tuszem do rzęs, nie uzyskujemy żadnego podkręcenia czy podniesienia rzęs. Żadnego.. Siedziałam z 10 minut nad jednym okiem i NIC! Dopiero tuszując rzęsy i zmieniając technikę podkręcania, możemy uzyskać jakikolwiek efekt. Szczoteczkę należy przyłożyć do nasady rzęs, następnie docisnąć rzęsy lekko do powieki górnej i w tej pozycji przytrzymać jakieś 10 sekund, a po chwili powtórzyć ruch.

Tutaj moje proste pomalowane rzęsy, niemal niewidoczne i po użyciu zalotki.
Tak otworzyły się oczy po podkręceniu obu rzęs. Użyłam zwykłego, nie podkręcającego tuszu.

Czy poleciłabym Tobie tę zalotkę? Myślę, że tak, jeżeli lubisz testować nowości i masz proste rzęsy, to biorąc jeszcze pod uwagę niską cenę - warto wypróbować.